05 października 2013

W drodze na 33. Rawę Blues Festival

Na Rawę Blues Festival wybieram się już od 6 lat, ale dopiero w tym roku wszystkie czynniki zgrały się idealnie: towarzystwo, wolny termin, a przede wszystkim rewelacyjny zestaw gwiazd, które przyciągają jak magnes. Widząc pozytywnie kojarzący się kosmiczny Spodek wiem, że 33. edycja Rawy będzie niezapomniana.


Halę widowisko-sportową odwiedziłem cztery lata temu, przyjmując zaproszenie na słodkie 35. urodziny grupy Dżem. Uroczysty, czterogodzinny koncert najbardziej rozpoznawanej polskiej formacji blues-rockowej zostanie w mojej pamięci na zawsze. Po czterech latach zdecydowałem się przyjechać na Śląsk raz jeszcze; tym razem z powodu Rawy – największego festiwalu muzyki bluesowej, zlokalizowanego pod dachem (tzw. „indoor”).

Rawa Blues Festival cieszy się stale rosnącą popularnością, a jej początki sięgają roku 1981. Pierwsza edycja odbyła się w przededniu wybuchu stanu wojennego; w ciemnym okresie, gdy w kraju rodził się ruch solidarnościowy, a zorganizowanie choćby pojedynczego koncertu muzyki zachodniej pod okiem służb było nie lada wyczynem. Wtedy to przyszło Irkowi Dudkowi oraz całemu śląskiemu zagłębiu bluesowemu tworzyć festiwal, który kilkanaście lat później miał stać się międzynarodowym świętem muzyki. Potwierdzeniem fenomenu Rawy są polskie nazwiska i zespoły, takie jak choćby: Tadeusz Nalepa, Martyna Jakubowicz, SBB, Dżem, Easy Rider, Nocna Zmiana Bluesa i wiele, wiele innych. Dziś rozmach, z jakim tworzona jest Rawa, pieczętuje tylko tezę, że w latach 80. festiwal odegrał znaczną rolę w krzewieniu muzyki rozrywkowej w Polsce.

Jadę w zacnym towarzystwie Bluesferajny – akustycznej kapeli z Kalisza, którą tworzą rasowi-bluesowi wyjadacze; prywatnie to bardzo spokojni i ułożeni faceci po trzydziestce, lecz o życiu zdążyli dowiedzieć się już sporo i wszystkie cenne uwagi przekazują za pośrednictwem swojej twórczości, która nie zna cenzury. Na szczęście jest na pokładzie jedna kobieta, zawsze łagodząca obyczaje – Romka, jako zdeklarowana wielbicielka muzyki wyżej wymienionych jegomościów, kobiecą ręką zaprowadzi w samochodzie ład i porządek, śmiem mieć nadzieję. Ruszamy oto na Rawę!

Przez zgoła dziesięć kolejnych lat Ogólnopolskie Spotkania z Bluesem „Rawa Blues” (bo taką nawę początkowo nosił festiwal) gościł największych artystów naszego kraju. Upadek żelaznej kurtyny odsłonił zupełnie nowe możliwości i w latach 90. za sprawą ekipy Irka Dudka Polacy mogli po raz pierwszy oglądać i słuchać gwiazd zza wielkiej wody: Luthera Allisona, Juniora Wellsa czy Koko Taylor. Ta lista największych niejednokrotnie nominowanych do nagród: Grammy, W.C. Handy, Blues Music Award ciągnie się jeszcze długo. Nagrodzonych wymieniać można by w nieskończoność, ale warto wspomnieć szczególnie o jednej nominowanej – Rawie! Od 2012 roku festiwal szczyci się prestiżową statuetką „Keeping The Blues Alive” przyznawaną przez amerykańską organizację Blues Foundation – największe międzynarodowe stowarzyszenie bluesowe. Jest się czym chwalić, przejdźmy zatem do gwiazd 33. odsłony muzycznego święta, które już 5 października w katowickim Spodku.

W konkursie prowadzonym przez Marka Jakubowskiego na „małej scenie” zmierzy się kilka zespołów, które powalczą o występ na scenie głównej. To od publiczności zależeć będzie, kto podzieli scenę z gwiazdami wieczoru. Szczególnie trzymam kciuki za Cheap Tobbaco – krakowską formację złożoną z młodych ludzi, która szumnie; z impetem, ale klasą wdarła się na polską scenę bluesową. Poza konkursem czeka nas występ dwóch świetnych kapel z pokaźnym dorobkiem scenicznym. Szaleni, zwariowani, funkowi  Hoo Doo Band, a potem rodzimy odpowiednik Braci Allmanów – Jan Gałach Band. Ci ostatni po wielu dłużących się latach wyczekiwania wydali wreszcie krążek zbierający zewsząd pozytywne recenzje, więc grzechem będzie się nie przekonać, z jakim feelingiem gra formacja Jana Gałacha, niezwykle utalentowanego skrzypka i lidera fenomenalnej kapeli. Czeka nas spora dawka południowego rocka w najlepszej postaci.

Ciężko mi cokolwiek napisać o kolejnym zestawie międzynarodowych gwiazd, ponieważ każdą z nich sięga się ze światowej półki. Skład mnie powala i wiedziałem, że w tym roku zaliczę debiut na Rawie. Pokrótce o wykonawcach, których z gracją tradycyjnie zapowiadać będzie redaktor Jan Chojnacki.

The Stone Foxes – grają od ośmiu lat, dziś wieczorem promować będą swój trzeci studyjny album „Small Fire”. Kwartet łączący tradycyjnego bluesa z intensywnym brzmieniem hard-rockowym pochodzi z San Francisco i obiecuje sporą dawkę energetycznej muzyki. Amerykanie pod wodzą braci Koehler otworzą cykl koncertów finałowych.


Ruthie Foster – w jej gospelowym głosie zakochałem się momentalnie. Wystarczyło jednokrotne przesłuchanie nominowanej do nagrody Grammy 2013 płyty „Let It Burn”, by Bluesowa Artystka Roku (magazyn "Living Blues") rozpaliła moje ciało, a przede wszystkim duszę. Koncert pochodzącej z Texasu (sic!) Ruthie Foster z pewnością będzie duchową ucztą dla wrażliwców kochających soul i muzykę gospel. Jako zdeklarowany fan Arethy Franklin, Elli Fitzgerald i Sharrie Williams szukał będę pod sceną muzycznego rozgrzeszenia.

Herritage Blues Orchestra – zadebiutowali ciekawym albumem „And Still I Rise”, który fanom spodobał się na tyle mocno, iż został nominowany do nagrody Grammy (2012), a o statuetki Blues Awards walczył w kategoriach „Najlepszy album bluesa tradycyjnego” i najlepszy album ogólnie. Z materiałów prasowych wynika, że możemy spodziewać się podróży przez historię amerykańskiego bluesa, a wykładowcami będzie aż dziesięciu muzyków ze składu Herritage Blues Orchestra. Niechaj zaproszeniem na ich występ będą słowa wokalisty i gitarzysty – Billa Simsa Jr: Mamy nadzieję, że zaprezentujemy Wam coś, czego wcześniej nie mieliście okazji posłuchać. Ktoś kiedyś określił nas mianem Jednozespołowego Festiwalu, ponieważ penetrujemy tak wiele bluesowych terytoriów. Przyjdźcie i celebrujcie z nami Bluesa! Jeśli dołożyć do tego rekomendację Taj Mahala, który o występie Herritage Blues Orchestra rzekł: elegancki, wspaniały i orzeźwiający!, nic więcej nie trzeba dodawać.

James Blood Ulmer & Irek Dudek Duo – duet jednego wieczoru, choć amerykańska legenda gitary dwukrotnie gościła już w Spodku. Tym razem nie będzie jednak smagał strun, ani dął w saksofon, co również potrafi, ale odkurzy sprzed 48 laty czarodziejską harmonijkę i wraz z założycielem Rawy – Ireneuszem Dudkiem stworzy klasyczny w bluesie, ale jednorazowy duet. Co z tego wyjdzie? Sam jestem ciekaw.


Keb' Mo' – na jedyny koncert w Europie przyleciał przedwczoraj (3 października). Pierwszego dnia w Polsce artysta obchodził 62. urodziny. Powitany na konferencji prasowej tortem, Kevin Moore będzie największą gwiazdą festiwalu Rawa. Keb' Mo' jest zdobywcą trzech nagród Grammy Awards („Just Like You”, „Slow Down Keep It Smile”), a w latach 1997-2002 pięciokrotnie był do niej nominowany. Jest m.in. także laureatem tytułu "Bluesowego Artysty Roku" W.C. Handy. Utwory Keb' Mo' wykonują najlepsi (Buddy Guy, B.B. King, Joe Cocer); ponieważ w swojej karierze zbliżył bluesa do popu i soulu, uczynił tę muzykę bardziej przystępną i nowoczesną (pochylę się na tą tezą dłużej w relacji z Rawy):
- Nie rozumiem w czym tkwi sekret popularności mojej muzyki. Moim zadaniem jest być wiernym sobie, temu, co robię.
Artysta zachowuje wierność już od ponad 40 lat, a jego dorobek to kilkanaście cenionych w świecie krążków. Dyrektor artystyczny Rawy, Ireneusz Dudek zapowiada, że koncert amerykańskiego bluesmana będzie pełnym, półtoragodzinnym recitalem. Zaczynam obawiać się o kondycję swoich kolan, ale ufam, że kolejny muzyk wprowadzi mnie w trans, który ukoi ból nóg... a przy okazji świata.


Otis Taylor – to na niego czekam najbardziej i to on jest w zasadzie największym sprawcą mojego przyjazdu na Rawę. Urodził się w Chicago, ale daleko mu do brzmienia tego miasta. Wychowywał się w surowym klimacie Denver, w stanie Kolorado, gdzie usłyszał wiele opowieści o świecie. Głównie tych prawdziwych. Powrócił w wielkim stylu w połowie lat 90., a największa sławę przyniosła mu wydana w 2001 roku płyta „White African”. Dziś ze scen wielu zapyziałych knajp i olbrzymich festiwali muzycznych snuje swoje liryczne historie o problemach Indian, nielubianej polityce USA czy historii niewolnictwa, okraszone piękną grą na banjo i mandolinie. Będzie to moje pierwsze spotkanie z brodatym hipnotyzerem, stosującym podczas swoich muzycznych sesji trance-bluesa. Jestem urzeczony wszystkim jego płytami, łącznie z tą ostatnią 13. „My World Is Gone”. Poza tym, mój serdeczny kolega, redaktor Adam Brzeziński powiedział, że chociaż raz w życiu muszę usłyszeć Otisa Taylora. Pod taką presją mogę pracować.



Jak widać, zestaw gwiazd jest imponujący i rekordowy, do tego stopnia, że post rozrósł się do niebotycznych rozmiarów. Jest sobota, popołudnie. Suniemy z Bluesferajną na Rawę. Jest i Spodek. Do zobaczenia wieczorem, pod sceną.


---
Rafał Maciak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz