19 października 2013

Jimiway 2013 na półmetku – pełnia nad Chicago

Kilka godzin temu dobiegł końca pierwszy dzień bluesowego święta w Ostrowie Wielkopolskim. Porywające jam session z muzykami zza wielkiej wody trwało do późna. Nic dziwnego – jasno świecący nad Ostrowem księżyc wyzwolił w uczestnikach festiwalu Jimiway 2013 pierwotną potrzebę rytmu.

22. edycja Jimiway Blues Festival 2013 trwa w najlepsze. Fani muzyki bluesowej zjechali z całej Polski, by wspólnie słuchać wykonawców rodzimych, jak i zagranicznych. Pierwszego dnia z bardzo dobrej strony pokazała się ciechanowska formacja Why Ducky? Na czele ze Stanem Atośkiewiczem. Pokaźna grupa instrumentalistów zagrała poprawny set rodem z Chicago. W zasadzie panowie rozkręcali się z numeru na numer, ale największe brawa należą się sekcji dętej – wyraźnie czuła pulsowanie i przecinała powietrze Ostrowskiego Centrum Kultury w sposób iście elegancki i finezyjny. Why Ducky? to łajdaki, ale gdyby usystematyzować język śpiewany (przejść w całości na angielski) mam wrażenie, że ambitna muzyka zespołu mogłaby nabrać jeszcze większego seksapilu. Pod koniec występu na scenę wyszedł Benedykt Kunicki i zaśpiewał utwory sprzed kilkunastu lat, a prócz zespołu, na gitarze wspomagał go syn Oskar.


Dr Blues & Soul ReVison (Jimiway 2013) foto. Adam Węgrzynowicz

Kolejny wykonawca – Dr Blues & Soul ReVision od ponad dwóch lat za pomocą dźwięków leczy dusze, a wykorzystuje w tym celu czarną muzykę - klasyczny rhythm & blues i soul lat 60. Poznańska formacja niekonwencjonalną terapię zastosowała również wczorajszego wieczoru ze skutkiem zadowalającym. Ze sceny w otwarte ramiona słuchaczy muzyczne lekarstwo spływało kaskadą dźwięków. Lider formacji Krzysztof Rybarczyk charyzmatycznym śpiewem i grą na czarnym Gibsonie rozdawał zgromadzonej publiczności muzyczne recepty na zdrowie, a ta dwa razy mocniej odwzajemniała to gromkimi brawami. Choć skład personalny formacji zmienia się jak w kalejdoskopie i rzec można, że żaden ich koncert nie jest podobny, to stałe miejsce w zespole wypracował sobie fenomenalny pianista – Piotr Kałużny, który przebiera po klawiaturze palcami z prędkością światła, nie tracąc przy tym ani na chwilę głowy. Na scenie festiwalu Jimiway mogliśmy także usłyszeć młodego, utalentowanego Adama Bieranowskiego – ciekawie zapowiadającego się klawiszowca, który raczył publiczność frazami świdrujących organów Hammonda. Furorę jak zwykle zrobiła urocza, figlarna Joasia Dudkowska na basie. Całość w ryzach trzymał Tomasz Boguś, którego miarowy rytm perkusji rozmazywała kapitalna sekcja dęta. Dr Blues & Soul ReVison zagrali bardzo dobry, przyjemny koncert przenosząc ostrowską publiczność do chicagowskiego klubu połowy XX wieku, gdzie liczył się śpiew i taniec. Czekamy na zaprezentowaną przez Krzyśka podwójną płytę "Dr Blues - Tribute To Ol'Skool Masters" z gościnnym udziałem Bobbiego "Mercy" Olivera.

Skoro pierwszego dnia tak mocno ugrzęźliśmy w Wietrznym Mieście, na koniec nie mogło zabraknąć muzyka rodem z Chicago – Nicka Mossa. Reprezentant elektrycznego bluesa, wcześniej występujący z takimi nazwiskami jak Buddy Scott, czy Jimmy Rogers, wystąpił z ostatnim do tej pory i bardzo udanym składem Nick Moss Band. Czytając biografię artysty można było wywnioskować, że to właśnie fani klasycznego chicagowskiego brzmienia będą mieć największą frajdę, ale biorąc pod uwagę ostatnią, dziewiątą płytę „Here I Am” nominowaną do nagrody Blues Music Award w kategorii „album bluesowo-rockowy” należało cierpliwie czekać, co wydarzy się poza 12-taktowym schematem. Już po pierwszych kilkunastu minutach wiedziałem, że warto było opuścić, nota bene, bardzo ciekawą rozmowę w kawiarni, by posłuchać jednego z tych zespołów, któremu nieobcy na scenie termin „wyobraźnia przestrzenna”.

Nick Moss (Jimiway 2013) fot. Adam Węgrzynowicz

Gdy muzycy zaznaczyli, z jakiego są miasta i jakie tradycje im przyświecają, momentalnie przeszli do innych stylistyk: od zabarwionych transem podróży, po długie, mające sens improwizacje w stylu najlepszych kapel jambandowych sceny amerykańskiej (za sprawą użytych przez Nicka Mossa efektów przez chwilę poczułem się jakbym słuchał np. Widepsread Panic). Nick Moss Band to zespół bardzo sprawnych technicznie muzyków, znających swoje miejsce w szeregu, nieograniczających się przy tym wzajemnie i czujących, że wszystko dobrze płynie. Uwagę publiczności przykuł ciekawie wyglądający basista, bez którego nic by przysłowiowo "nie żarło". Bardzo rozważnie dobierał podkłady dla reszty, która w absolutnie nieskrępowany sposób po prostu bawiła się razem z nami. Mnie osobiście zachwycił pianista (mam słabość do brzmienia Hammonda) oraz czarnoskóry, drugi gitarzysta w zespole – Michael Ledbetter o soulowej barwie głosu (zaczynał śpiewać w operze). Nick Moss Band zagrali doskonale wyważony koncert, zaciekawili odległymi od bluesa, improwizowanymi pasażami, jednocześnie pamiętając o ramach (wyraźnie zaznaczony w tym wszystkim slide). Po wielu edycjach, w końcu naprawdę poczułem, kto artystycznie patronuje festiwalowi Jimiway – duch Hendrixa unosił się nad sceną.

Przed nami drugi dzień Jimiway Blues Festiwal 2013 i finał, podczas którego wystąpi Curtis Salgado. Po wczorajszym gościnnym występie z Nick Moss Band, możemy się tylko domyślać, co zaprezentuje harmonijkarz z zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych.

---
Rafał Maciak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz